Szukałem
dzisiaj płyty, przy której mógłbym się dobrze zrelaksować, i tak jak jest
napisane w Piśmie - szukajcie, a znajdziecie - znalazłem. Solowy album pianisty
Theloniousa Monka „Solo Monk” wydany w 1965 roku. Album solowy sensu stricto można by śmiało napisać - tylko Monk i fortepian.
Co mnie
najbardziej urzekło na tej płycie? Miękkie, ciepłe brzmienie, piękne kompozycje
a szczególnie to, że słychać jak Monk podczas gry ni to podśpiewuje, ni to
mamrocze coś pod nosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz