wtorek, 5 listopada 2013

Z post-punkiem w Orient. Tam i z powrotem.

                Są na tym świecie zespoły, których jakakolwiek klasyfikacja nastręcza niemałych problemów. Artyści, którzy w swojej twórczości mieszają ze sobą tak wiele muzycznych światów i robią to w tak wizjonerski sposób, że właściwie sami w sobie stają się osobnym gatunkiem. Często zdarza się niestety tak, że taki gatunek umiera wraz z zespołem, który go stworzył, albo produkuje hordy nieudolnych naśladowców, którzy zarzynają cały urok pierwowzoru.
                23 Skidoo był na tyle oryginalnym tworem, ze właściwie nisza, którą stworzyli ograniczyła się do ich własnej muzyki. Muzykę zaś zespół braci Tumbull tworzył niesamowitą. Za jedno z najlepszych ich dokonań uważam płytę „Urban Gamelan”, wydaną w orwellowskim roku 1984.
                Zawartość albumu to muzyczna podróż, rytmiczno-dźwiękowa budowla osadzona na postpunkowo-dubowym fundamencie. Momentami pojawia się reggae i echa funku oraz industrialne wycieczki, trochę w stylu Cabaret Voltaire. Tym co jednak naprawdę wyróżnia 23 Skidoo jest wyraźna inspiracja atmosferą i muzyką Dalekiego Wschodu, i nie bez znaczenia jest tu fakt wcześniejszej eskapady brytyjskiego bądź co bądź zespołu do Indonezji. To z tamtych rejonów świata zaczerpnęli i zaadaptowali dla swoich potrzeb mnóstwo dźwiękowych inspiracji.  „Urban Gamelan”  to industrialno-postpunkowe world music. To kolaż, w którym wszystko jest wyważone, żaden z elementów układanki nie dominuje nad innymi. Wszystko składa się tutaj na zrównoważoną całość, która z każdą minutą trwania albumu fascynuje i wciąga. Ta muzyka jest w pewnym sensie rytuałem – orientalnym i tajemniczym, ale kuszącym i zachęcającym do poznania go bliżej.