wtorek, 22 października 2013

Awangardowy blues, freejazzowy rock.

                Nie ma chyba drugiej takiej płyty w historii, na której pod pozorami koszmarnego chaosu kryła by się tak znakomicie przemyślana muzyka. Trzeci studyjny album Captain Beefheart & His Magic Band, czyli zrealizowany w 1969 roku „Trout Mask Replica” to owoc pozostawienia genialnemu szaleńcowi Donowi Van Vlietowi  całkowitej wolności artystycznej podczas nagrań, zapewnionej przez nie mniej szalonego realizatora albumu – przyjaciela Van Vlieta ze szkolnych lat – Franka Zappę.
                Połączenie tych dwóch nazwisk w jednym miejscu, już w zasadzie gwarantuje dawkę muzycznego odjazdu i abstrakcji przekraczającą wszelkie, nawet najbardziej liberalne normy. I taki jest ten album: absurdalne podziały rytmiczne, muzycy sprawiający wrażenie, że każdy gra dla siebie, partie instrumentów poruszające się w różnych metrach by zaraz idealnie zejść się przy kolejnym takcie. Brak w tej muzyce jakiejkolwiek przewidywalności czy powtarzalności, ona cały czas „dzieje się”. To jeden z tych albumów, których albo słucha się z uwagą, albo nie słucha się wcale. Inaczej nie sposób obcować z zawartością „Trout Mask Replica” – słuchanie tej płyty, jest jak oglądanie obrazu złożonego z wielu innych, dużo mniejszych, które widziane z daleka dają wrażenie całość. Korzenie tej muzycznej hybrydy to z jednej strony blues, amerykański folk i rock, a z drugiej jazz, improwizacja i awangarda. Absolutny tygiel, z którego  wyłoniła się nowa niepowtarzalna jakość. Ponadczasowość tego albumu, ma też zapewne swoje źródło, w tym, że do Capitana Beefhearta nie docierały tłumaczenia muzyków biorących udział w sesji, że czegoś nie da się zagrać - wszystko co wymyślił, miało zostać zagrane dokładnie tak jak tego chciał – krążyły pogłoski, że Van Vliet terroryzował muzyków ze swojego zespołu aby osiągnąć zamierzony efekt – zdecydowanie wyszło to muzyce na dobre.

                Ciekawostką jest fakt, że praktycznie cały materiał na album został zarejestrowany podczas jednej, trwającej cztery i pół godziny sesji nagraniowej. Zappa, który w tym czasie udał się na spoczynek, przekonany, że zespołowi uda nagrać się najwyżej kilka numerów, był tak zszokowany tym co usłyszał, że kazał muzykom powtórzyć nagranie. Niezrażony Beefheart ze swoim Magicznym Zespołem nagrali więc jeszcze raz to samo – dokładnie tak samo jak za pierwszym podejściem.