wtorek, 30 września 2014

OCZYSZCZJĄCA MOC MEDYTACJI.

W bogatym dorobku „Trane’a” wiele jest płyt ważnych dla rozwoju nowoczesnego jazzu. Tutaj jednym tchem można byłoby wymienić: Blue Train, Giant Steps czy Love Supreme, każda z nich zawiera znakomitą muzykę i należy do obowiązkowych pozycji w kolekcji każdego szanującego się fana jazzu.
Jest jednak inny album, który w dorobku Coltrane’a ma miejsce szczególne. Za każdym razem kiedy go słucham przebiegają mi po plecach ciarki - to nagrana w 1966 roku płyta Meditations. Płyta symboliczna z wielu powodów, określana przez krytyków „duchowym spadkobiercą” Love Supreme, jednak nie przynosząca tak oczywistego ukojenia jak tamta. Podczas nagrania albumu po raz ostatni w składzie obecni byli Elvin Jones i McCoy Tyner wieloletni współpracownicy i współtwórcy najwybitniejszych płyt artysty – ten fakt można również odbierać w sposób symboliczny, jako zerwanie z przeszłością, wejście Coltrane’a w nowe życie.
O ile Love Supreme było wyrażeniem miłości muzyka do Stwórcy, swego rodzaju duchowym przebudzeniem - to Meditations jest pierwszym krokiem na drodze duchowego oczyszczenia. Słychać na tej płycie i żal spowodowany życiowymi błędami i błaganie o przebaczenie, ale i nadzieję, że wszystko zostanie wybaczone. Słychać emocje jakich nikt inny nie potrafił (i do dziś chyba nie potrafi) przekazać za pomocą dźwięków w tak sugestywny i poruszający sposób.
Obok lidera i wspomnianych już muzyków w składzie znaleźli się także grający na saksofonie tenorowym Pharoah Sanders, Rashied Ali na drugiej perkusji oraz kontrabasista Jimmy Garrison. Dwie perkusje, które słychać w nagraniach powodują wrażenie niesamowitego zagęszczenia. Muzyka pulsuje i niemalże jest rozrywana przez nakładające się na siebie plany rytmiczne. Pokutne zawodzenie saksofonu Coltrane’a, wspierane przez drugi tenor Sandersa - który niczym duchowy brat jest tuż obok, by wspólnie przeżywać drogę ku oczyszczeniu - to potężna dawka emocji. Meditations jest jak błagalna mantra płynąca wprost z serc muzyków. W kulminacyjnych momentach wydaje się, że intensywność muzyki za moment rozsadzi głośniki i wyleje się wprost na słuchacza. Chwile wytchnienia to przepiękne klawiszowe plamy i pasaże wychodzące spod palców Tynera, wtedy i saksofony jakby łapią oddech po nieziemskim wysiłku.

Meditations to album, który niesie w sobie ogromny ładunek emocjonalności. Muzyka piękna, może dla niektórych trudna w odbiorze, ale pokazująca jasno duchowy kierunek w którym należy się udać, by doznać ukojenia. Ja za każdym razem po wysłuchaniu tej płyty doznaję swojego małego, prywatnego katharsis. 





poniedziałek, 22 września 2014

JAZZ NA ELEKTRONICZNEJ PODSZEWCE.



Najnowszy album Jacka Kochana „Third Of Three” został nagrany w trio o nietypowym składzie: lider grający na perkusji i zajmujący się elektroniką. Poza nim zespół tworzy dwóch klawiszowców – urodzony w Palermo Mauro Schiavone grający na akustycznym pianie oraz świetnie znany polskim fanom jazzu Dominik Wania na klawiszach elektrycznych.
Po pierwszym przesłuchaniu płyta Kochana zrobiła na mnie wrażenie stricte jazzowej propozycji. Dopiero gdy posłuchałem tego albumu kilkukrotnie zacząłem dostrzegać ukryte do tej pory aspekty brzmieniowe. W moim odbiorze muzyka tria wykracza poza tradycyjnie pojmowany jazz. Sporo w niej nowocześnie zaaranżowanej elektroniki, która tworzy tło kompozycji. Elektronika jest echem tego co dzieje się w grze poszczególnych instrumentów – zarówno klawiszy jak i perkusji – a dzieje się naprawdę sporo. Kompozycje są nasycone dużą ilością dźwięków. Pianiści przeplatając i uzupełniając wzajemnie swoje partie tworzą konstrukcję osadzoną na perkusyjnym rdzeniu, za którego kształt odpowiada lider. Faktura utworów jest porwana, postrzępiona i niełatwo przewidzieć rozwój wypadków. „Third Of Three” swoją formą wymusza na słuchaczu nieustanną czujność. Z całą pewnością nie jest to płyta, która może przygrywać w tle codziennych czynności.
Moim zdaniem jedynym mankamentem albumu jest zbyt mała ilość zapadających w pamięć melodii. Po ostatnich dźwiękach które wydobyły się z głośników wiedziałem, że wysłuchałem porcji znakomitej, ambitnej muzyki, ale nijak nie potrafiłem odtworzyć jej kształtu w swojej głowie. Brak tu jak dla mnie czegoś co na dłużej pozostałoby w pamięci i od razu po spojrzeniu na okładkę kojarzyło się z tą płytą.
Wydany nakładem krakowskiej oficyny Audio Cave album to niełatwa propozycja. Polecałbym ją słuchaczom, którym nie przeszkadza flirt z elektroniką, którzy maja czas i ochotę aby dokładnie wsłuchać się w muzyczną propozycję tria Jacka Kochana. „Third Of Three” nie porwie każdego, ale myślę, że wielu fanom jazzu sprawi sporo przyjemności.





Tekst ukazał się we wrześniowym numerze JazzPRESS.
Link do pobrania numeru: