poniedziałek, 11 marca 2013

Poniedziałkowe depresanty.


                Właśnie przywitał mnie zza okna ponury, deszczowy poniedziałek, a jaka płyta może być bardziej odpowiednia w taką pogodę (a na dodatek w poniedziałek), niż jeden z najbardziej depresyjnych albumów w historii rocka?
                Długo nie potrafiłem przekonać się do nagrań Joy Division, coś mnie w ich muzyce niesamowicie drażniło, ale jednocześnie nie dawało spokoju. Niby słuchałem, ale zaraz puszczałem coś innego. Musiał przyjść odpowiedni moment na docenienie dokonań Iana i spółki  – i przyszedł. Będąc pewnego razu w Komańczy na praktykach, siedziałem ze znajomymi  i prowadzącym do późnych godzin rozmawiając, słuchając muzyki i ogólnie miło spędzając czas. Nagle z głośników poleciało „She's Lost Control” i wtedy dotarło… Wiem, że ta płyta to kanon, ale aby to docenić potrzebowałem tamtego miejsca i tamtego czasu. Muzyka Joy Division już mnie nie drażni, ale zawsze wywołuje we mnie lekki niepokój, a gdy słucham "She's Lost Control" mam na plecach ciarki...

Panie i Panowie, trzecia w nocy, Komańcza – post-punk nocy bieszczadzkiej…


  ALBUM

2 komentarze:

  1. Pamiętam, kiedy do mnie po raz pierwszy "dotarło" She's lost control. Niezdrowa domówka, głęboka noc, wódki już sporo. Wyszedłem na papierosa na balkon, chociaż większość paliła w środku. Chciałem zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza. Kiedy tak stałem oparty o balustradę balkonu na dziewiątym piętrze i słuchałem rozmów w środku, poczułem nagle She's lost control w głośnikach. Coś jest na rzeczy z tym kawałkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. wybitnie alkoholowo-nocny kawałek :)

    OdpowiedzUsuń