Właśnie
przywitał mnie zza okna ponury, deszczowy poniedziałek, a jaka płyta może być
bardziej odpowiednia w taką pogodę (a na dodatek w poniedziałek), niż jeden z
najbardziej depresyjnych albumów w historii rocka?
Długo
nie potrafiłem przekonać się do nagrań Joy Division, coś mnie w ich muzyce
niesamowicie drażniło, ale jednocześnie nie dawało spokoju. Niby słuchałem, ale
zaraz puszczałem coś innego. Musiał przyjść odpowiedni moment na docenienie
dokonań Iana i spółki – i przyszedł.
Będąc pewnego razu w Komańczy na praktykach, siedziałem ze znajomymi i prowadzącym do późnych godzin rozmawiając,
słuchając muzyki i ogólnie miło spędzając czas. Nagle z głośników poleciało „She's Lost Control” i wtedy dotarło… Wiem, że ta płyta to kanon, ale aby to docenić potrzebowałem tamtego miejsca i tamtego czasu. Muzyka Joy Division już mnie nie drażni, ale zawsze wywołuje we mnie lekki niepokój, a gdy słucham "She's Lost Control" mam na plecach ciarki...
Panie i Panowie, trzecia w nocy, Komańcza – post-punk nocy bieszczadzkiej…
Pamiętam, kiedy do mnie po raz pierwszy "dotarło" She's lost control. Niezdrowa domówka, głęboka noc, wódki już sporo. Wyszedłem na papierosa na balkon, chociaż większość paliła w środku. Chciałem zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza. Kiedy tak stałem oparty o balustradę balkonu na dziewiątym piętrze i słuchałem rozmów w środku, poczułem nagle She's lost control w głośnikach. Coś jest na rzeczy z tym kawałkiem :)
OdpowiedzUsuńwybitnie alkoholowo-nocny kawałek :)
OdpowiedzUsuń