piątek, 29 marca 2013

Halo, halo - mówi Londyn...


                The Clash to w moim prywatnym rankingu jeden z zespołów wszechczasów. Dla szeroko pojętej muzyki alternatywnej były tym czym The Beatles dla muzyki popularnej. Po nich już nic nie było takie samo, a całe rzesze zespołów zarówno punkowych, indie-rockowych, post-punkowych, alternatywnych jak i artystów związanych z rapem czy sceną techno wymienia ten zespół jako jedną ze swoich głównych inspiracji (informacja dla roczników powyżej 1990 – to nie The Clash coverowali Cypress Hill, tylko na odwrót).              
                Skoro The Clash byli Beatlesami muzyki alternatywnej – by trzymać się tego porównania - to ich „Sierżantem Pieprzem” bez wątpienia był album „London Calling”. Na tej płycie Joe Strummer z kolegami pokazali, że punk to nie tylko trzy akordy, ale poszukiwanie w różnych, czasem dość zaskakujących kierunkach muzycznych. Muzyka na tym –wydanym w 1979 roku - albumie to eklektyczne połączenie punk-rocka, reagge, rockabilly i popu. Teksty utworów są jak zwykle u The Clash zaangażowane społecznie, a prawie każdy utwór ma w sobie mniejszy lub większy przebojowy potencjał, nie tracąc przy tym na autentyczności. Okładkę płyty zawsze odbierałem jako swoisty manifest - poprzez nawiązanie do okładki pierwszego albumu Presleya, The Clash obwieszcza, że czas na zmianę warty na rock'n rollowym szczycie – i rzeczywiście - „London Calling” może uchodzić za przykład jak się robi płyty, które na zawsze wchodzą do kanonu  muzyki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz