sobota, 20 grudnia 2014

TRIO CZYLI KWINTET.

Każdy kto z zamiłowaniem słucha muzyki ma w swojej kolekcji płyty, do których wraca ze szczególnym upodobaniem. Nie muszą to być wcale „żelazne” pozycje z kanonu danego gatunku. Niektóre nagrania nie weszły do głównego nurtu tylko jakimś nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, poprzez zwyczajny przypadek. Wydane w nieodpowiednim czasie, bez odpowiedniego wsparcia promocyjno-medialnego, przez niszowe wytwórnie. Ile takich albumów macie w swoich zbiorach drodzy kolekcjonerzy? Nawet jeśli są to nagrania artystów znanych i cenionych, nie zawsze spotkały się z należnym im uznaniem.
Trudno napisać o Fredzie Herschu, ze jest artystą nieznanym lub niedocenionym, ale mam nieodparte wrażenie, ze wciąż nie doczekał się należnego mu miejsca, a jego muzyka trafia w naszym kraju zaledwie do wąskiego grona zainteresowanych osób. A przecież Hersch to pianista znakomity – posiada feeling, wyobraźnię i znakomity warsztat. Jego gra budzi we mnie skojarzenie z pianistyką wielkiego Ahmada Jamala – podobne jest u obu artystów wyważenie pomiędzy techniką, wirtuozerią a wyczuciem nastroju, wibracją, która sprawia, ze muzyka staje się przyjazna i ciepła w odbiorze.
Płyta, o której dziś piszę trafiła jednak do moich zbiorów z innego powodu niż to, ze nagrał ją wspomniany pianista. Powodem byli dwaj goście, którzy dołączyli do tria Herscha przy okazji sesji nagraniowej albumu. Skład tradycyjnego fortepianowego trio poszerzony został o trębacza, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli nowojorskiej awangardy Ralpha Alessiego, oraz nie mniej znakomitego saksofonistę Tony’ego Malaby’ego. To właśnie ich nazwiska spowodowały moje zainteresowanie tym albumem. Obaj muzycy są mistrzami w grze na swoich instrumentach, więc jeśli uzupełnimy skład o sekcję rytmiczną w składzie Nasheet Waits za bębnami i Drew Gress na kontrabasie, to możemy się spodziewać nagrań dalekich od przeciętności. Płyta zatytułowana po prostu Fred Hersch Trio + 2 z pewnością spełnia te oczekiwania.
Za każdym razem, gdy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki otwierającego album utworu „A Riddle Song”  przypominam sobie jak bardzo lubię tę płytę. Czuję podskórne mrowienie, bo wiem, ze za chwilę spotka mnie coś wyjątkowo przyjemnego. Muzyka z Fred Hersch Trio + 2 pomimo obecności gości mocno związanych z awangardą nie ma w sobie nic z tego z czym awangarda jazzowa zwykła się kojarzyć. Dziesięć wypełniających album kompozycji to granie osadzone w stylistyce post-bopu, sięgające do korzeni w sposób przemyślany i zaaranżowany z ogromnym smakiem.
Album wydany został nakładem nowojorskiej oficyny Palmetto Records w marcu 2004 roku. Upłynęło więc już dziesięć lat od kiedy płyta ukazała się na rynku, a dla mnie wciąż jest albumem, do którego wracam regularnie i za każdym razem z niekłamaną przyjemnością wsłuchuję się w dźwięki płynące z głośników.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz