poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Niech zapłonie OGIEŃ!!!


Mnogość projektów, w które angażują się artyści improwizujący przyprawić może o zawrót głowy każdego. Śledzenie ich wszystkich poczynań, jest tyleż pasjonujące, co często niełatwe. Utrudnia to często duża ilość spotykających i krzyżujących się ze sobą pomysłów czy konfiguracji brzmień.
Biorąc pod uwagę liczbę kolaboracji, do ścisłej europejskiej, a może i światowej czołówki z pewnością należy Mats Gustafsson. Urodzony w Szwecji, w połowie lat 60 XX wieku muzyk ma już na swoim koncie dziesiątki  albumów, nagranych zarówno w roli lidera jak i współlidera oraz takie, na których wystąpił jako gość lub członek większego składu. Lista osób, z którymi współpracował zawiera zarówno nazwiska gigantów sceny muzyki improwizowanej, jazzu ale też elektroniki, noise’u czy eksperymentalnego rocka. To właśnie różnorodność  doświadczeń wyniesionych z tej współpracy wydaje się być kluczem do zrozumienia muzyki jednego z jego najnowszych projektów – skandynawskiego trio Fire!. Grupa od kilku lat na swoich płytach konsekwentnie łączy ze sobą wpływy współczesnej jazzowej awangardy, noise’owej elektroniki i krautrock’owej psychodelii. W skład trio oprócz grającego na saksofonach i pianie Rhodesa Gustafssona wchodzą obsługujący bas, gitarę elektryczną i organy Hammonda Johan Berthling oraz bębniarz Andreas Werliin - obaj udzielający się równolegle w innych projektach. To co wspólnie proponują ci trzej panowie, z całą pewnością nie jest adresowane do ortodoksyjnych fanów jazzu.
Najnowsza płyta Fire! nosząca tytuł (Without Noticing) pojawiła się na sklepowych półkach w drugiej połowie zeszłego roku i choć jest to piąta (nie biorąc pod uwagę winylowej EP’ki) pozycja w dorobku grupy, to zaledwie druga po debiutanckim "You Liked Me Five Minutes Ago" nagrana stricte jako trio. Muzyka, którą zespół zawarł na swoim najnowszym wydawnictwie jest logiczną kontynuacją wcześniejszych poszukiwań grupy. Właśnie kontynuacja wydaje mi się tu słowem najwłaściwszym. bo pomimo podobieństw pomiędzy nowym a poprzednimi wydawnictwami i poruszania się w tej samej wypracowanej już przez lata stylistyce grupa wyraźnie się rozwinęła. Brzmienie nowego albumu jest mocniejsze niż kiedykolwiek przedtem, śmiało można się  w nim doszukać inspiracji sludge metalem. Osadzona w powolnych tempach praca sekcji rytmicznej buduje nieustanny transowy puls będący platformą dla szalonej saksofonowej improwizacji Gustafssona, który raz podkręca grę kolegów, innym razem poruszając się jakby zupełnie wbrew, czy obok niej.
Rozpoczynający płytę „Standing On A Rabbit” to po prostu seria kakofonicznych pisków i sprzężeń, wyrywających słuchacza z codziennego dźwiękowego otoczenia. Introdukcja, która odcina jak nożem od tego co dzieje się wokół i brutalnie kieruje uwagę odbiorcy na to co za chwilę popłynie z głośników. Kolejny utwór „Would I Whip” to motoryczna rockowa sekcja, i łkające dźwięki saksofonów  nawarstwiające się podczas trwania utworu. W podobnej stylistyce utrzymany jest kolejny na płycie „Your Silhouette On Each”, który kojarzy mi się nieodparcie z granym na zwolnionych obrotach blues-rockiem. Następną kompozycję „At Least On Your Door”  rozpoczyna rzewne kwilenie saksofonu przełamane przez żywo pulsującą perkusję. W tym utworze sekcja podkręca nieco obroty, a Gustafsson udawadnia, że potrafi dąć w swoje instrumenty nie tylko z niesamowitym zacięciem, ale i z ogromnym wyczuciem operuje dźwiękami. „Tonight More, Much More” otwiera balladowy motyw podkreślony grą klawiszy, dając słuchaczowi chwilę pozornego wytchnienia.  W rzeczywistości przygotowuje on grunt pod pojawiający się z wolna w tle drone’owy szum. Z biegiem utworu sprzężenia, to wysuwają się na pierwszy plan, to znów pozwalają przebić się motywowi przewodniemu,  ciągle stanowiąc dla niego niepokojący kontrast. Początek kolejnego utworu „Molting Slowly” sprawia wrażenie nieco chaotycznego,  jak gdyby cała konstrukcja tworzona do tej pory przez zespół powoli zaczynała rozpadać się na fragmenty. W drugiej części utworu następuje wyciszenie, a zawodzący smutno saksofon każe słuchaczowi zastanowić się nad tym czego przed chwilą był świadkiem. W głowie odbiorcy powstaje wrażenie, jakie musi mieć każdy kto spogląda na pobojowisko nad którym opada kurz po zakończonym dopiero co ciężkim boju. Kończący płytę kakofoniczny „I Mostly Stare” to klamra spinająca całość albumu. Odbyliśmy daleką podróż. Witamy ponownie w rzeczywistości.
Nieodłączną cechą muzyki prezentowanej przez Fire! jest intensywność. Słuchacz może doświadczyć wrażenia stopniowego wciągania w głąb dźwiękowej dżungli, gdzie wszystko jest transowe, lepkie, nieco może duszne - ale w jakiś dziwny sposób fascynujące i oplatające umysł. Najnowsza płyta tria to podróż po muzycznych obszarach, które wciąż niewielu artystów decyduje się eksplorować. To nie jest jazz z domieszką rocka, i elektroniki, ani noise-rock z domieszką improwizacji. To muzyka gdzie każdy z elementów jest równie ważny, dzięki temu można słuchać tej płyty wiele razy – za każdym razem odbierając muzykę na niej zawartą w nieco inny sposób -.wraz z kolejnymi przesłuchaniami odkrywając jej następne warstwy. Zdecydowanie  polecam.






Tekst ukazał się w kwietniowym numerze miesięcznika JazzPress - do pobrania pod linkiem:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz