Mnogość projektów, w które angażują się
artyści improwizujący przyprawić może o zawrót głowy każdego. Śledzenie ich
wszystkich poczynań, jest tyleż pasjonujące, co często niełatwe. Utrudnia to
często duża ilość spotykających i krzyżujących się ze sobą pomysłów czy
konfiguracji brzmień.
Biorąc pod uwagę liczbę kolaboracji, do
ścisłej europejskiej, a może i światowej czołówki z pewnością należy Mats
Gustafsson. Urodzony w Szwecji, w połowie lat 60 XX wieku muzyk ma już na swoim
koncie dziesiątki albumów, nagranych
zarówno w roli lidera jak i współlidera oraz takie, na których wystąpił jako
gość lub członek większego składu. Lista osób, z którymi współpracował zawiera
zarówno nazwiska gigantów sceny muzyki improwizowanej, jazzu ale też
elektroniki, noise’u czy eksperymentalnego rocka. To właśnie różnorodność doświadczeń wyniesionych z tej współpracy
wydaje się być kluczem do zrozumienia muzyki jednego z jego najnowszych
projektów – skandynawskiego trio Fire!. Grupa od kilku lat na swoich płytach konsekwentnie
łączy ze sobą wpływy współczesnej jazzowej awangardy, noise’owej elektroniki i
krautrock’owej psychodelii. W skład trio oprócz grającego na saksofonach i
pianie Rhodesa Gustafssona wchodzą obsługujący bas, gitarę elektryczną i organy
Hammonda Johan Berthling oraz bębniarz Andreas Werliin - obaj udzielający się
równolegle w innych projektach. To co wspólnie proponują ci trzej panowie, z
całą pewnością nie jest adresowane do ortodoksyjnych fanów jazzu.
Najnowsza płyta Fire! nosząca tytuł (Without Noticing) pojawiła się na
sklepowych półkach w drugiej połowie zeszłego roku i choć jest to piąta (nie
biorąc pod uwagę winylowej EP’ki) pozycja w dorobku grupy, to zaledwie druga po
debiutanckim "You Liked Me Five Minutes Ago" nagrana stricte
jako trio. Muzyka, którą zespół zawarł na swoim najnowszym wydawnictwie jest
logiczną kontynuacją wcześniejszych poszukiwań grupy. Właśnie kontynuacja
wydaje mi się tu słowem najwłaściwszym. bo pomimo podobieństw pomiędzy nowym a
poprzednimi wydawnictwami i poruszania się w tej samej wypracowanej już przez
lata stylistyce grupa wyraźnie się rozwinęła. Brzmienie nowego albumu jest
mocniejsze niż kiedykolwiek przedtem, śmiało można się w nim doszukać inspiracji sludge metalem.
Osadzona w powolnych tempach praca sekcji rytmicznej buduje nieustanny transowy
puls będący platformą dla szalonej saksofonowej improwizacji Gustafssona, który
raz podkręca grę kolegów, innym razem poruszając się jakby zupełnie wbrew, czy
obok niej.
Rozpoczynający płytę „Standing On A
Rabbit” to po prostu seria kakofonicznych pisków i sprzężeń, wyrywających
słuchacza z codziennego dźwiękowego otoczenia. Introdukcja, która odcina jak
nożem od tego co dzieje się wokół i brutalnie kieruje uwagę odbiorcy na to co
za chwilę popłynie z głośników. Kolejny utwór „Would I Whip” to motoryczna
rockowa sekcja, i łkające dźwięki saksofonów
nawarstwiające się podczas trwania utworu. W podobnej stylistyce
utrzymany jest kolejny na płycie „Your Silhouette On Each”, który kojarzy mi
się nieodparcie z granym na zwolnionych obrotach blues-rockiem. Następną
kompozycję „At Least On Your Door”
rozpoczyna rzewne kwilenie saksofonu przełamane przez żywo pulsującą
perkusję. W tym utworze sekcja podkręca nieco obroty, a Gustafsson udawadnia,
że potrafi dąć w swoje instrumenty nie tylko z niesamowitym zacięciem, ale i z
ogromnym wyczuciem operuje dźwiękami. „Tonight More, Much More” otwiera balladowy
motyw podkreślony grą klawiszy, dając słuchaczowi chwilę pozornego wytchnienia. W rzeczywistości przygotowuje on grunt pod
pojawiający się z wolna w tle drone’owy szum. Z biegiem utworu sprzężenia, to
wysuwają się na pierwszy plan, to znów pozwalają przebić się motywowi
przewodniemu, ciągle stanowiąc dla niego
niepokojący kontrast. Początek kolejnego utworu „Molting Slowly” sprawia wrażenie
nieco chaotycznego, jak gdyby cała
konstrukcja tworzona do tej pory przez zespół powoli zaczynała rozpadać się na
fragmenty. W drugiej części utworu następuje wyciszenie, a zawodzący smutno
saksofon każe słuchaczowi zastanowić się nad tym czego przed chwilą był
świadkiem. W głowie odbiorcy powstaje wrażenie, jakie musi mieć każdy kto
spogląda na pobojowisko nad którym opada kurz po zakończonym dopiero co ciężkim
boju. Kończący płytę kakofoniczny „I Mostly Stare” to klamra spinająca całość
albumu. Odbyliśmy daleką podróż. Witamy ponownie w rzeczywistości.
Nieodłączną cechą muzyki prezentowanej
przez Fire! jest intensywność. Słuchacz może doświadczyć wrażenia stopniowego
wciągania w głąb dźwiękowej dżungli, gdzie wszystko jest transowe, lepkie,
nieco może duszne - ale w jakiś dziwny sposób fascynujące i oplatające umysł.
Najnowsza płyta tria to podróż po muzycznych obszarach, które wciąż niewielu
artystów decyduje się eksplorować. To nie jest jazz z domieszką rocka, i
elektroniki, ani noise-rock z domieszką improwizacji. To muzyka gdzie każdy z elementów
jest równie ważny, dzięki temu można słuchać tej płyty wiele razy – za każdym
razem odbierając muzykę na niej zawartą w nieco inny sposób -.wraz z kolejnymi
przesłuchaniami odkrywając jej następne warstwy. Zdecydowanie polecam.
Tekst ukazał się w kwietniowym numerze miesięcznika JazzPress - do pobrania pod linkiem:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz