środa, 25 września 2013

Viva La Trombone Evolution!

                Puzon rzadko bywa w jazzie instrumentem pierwszoplanowym, pojawia się raczej w większych składach i to raczej jako „instrument z tła”. Nieczęsto też puzoniści występują w nagraniach w roli lidera składu. Są jednak wyjątki – należy do nich nagrana w 1963 roku płyta Grachana Moncura III pod tytułem „Evolution”.
                W sesji nagraniowej wzięła udział śmietanka muzyków ze stajni Blue Note (między innymi trębacz Lee Morgan i saksofonista altowy Jackie McLean). Sugerując się składem należałoby się spodziewać solidnej porcji hard i bebopu, jednak „Evolution” to jedno z tych nagrań, które stoją na pograniczu muzycznych epok. Muzyka osadzona jest w tradycji bopowej, ale słychać otwarcie się na nowe, instrumentaliści grają z dużą swobodą i pozostawiają sobie  nawzajem wiele przestrzeni. Sekcja rytmiczna (kapitalny Tony Williams na bębnach i Bob Cranshaw na kontrabasie) nie powtarza stale tych samych układów, w zamian za to, razem z resztą zespołu budując napięcie i dramaturgię utworów. Lekkości brzmieniu nadaje grający na wibrafonie Bobby Hutcherson. Całość swoją grą spina lider – jest to naprawdę jedna z niewielu okazji aby posłuchać puzonu w roli instrumentu solowego.
                Słuchając tej płyty mam wrażenie lekkości - jak gdyby muzycy płynęli, czy raczej frunęli ponad gruntem tworzonym przez grę sekcji. Raz wyżej, raz niżej, ale od pierwszej minuty nie opuszcza mnie uczucie unoszenia się w powietrzu, swobodnego lotu, opadania korkociągiem i znów lotu w górę (pewnie nieprzypadkowo pierwsza kompozycja z albumu nosi tytuł „Air Raid”).

                Muzyka  zawarta na „Evolution” poprzez swobodę i przestrzeń jaką mają poszczególni instrumentaliści, jest chyba jednym z pierwszych nieśmiałych kroków w odchodzeniu od bopu i kierowaniu się w stronę free-jazzu. Jest zapowiedzią tego jak miała wyglądać afroamerykańska awangarda muzyczna w USA w drugiej połowie lat ’60 XX wieku. Płyta, która nie zyskała chyba nigdy szalonej popularności, ale którą zdecydowanie warto poznać, jeżeli choć raz zastanawiało się nad tym kiedy coś w jazzie „przeskoczyło”  ze starego w nowe.


"Air Raid"


"Monk In Wonderland"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz