sobota, 4 maja 2013

Mistyczna podróż do wnętrza jazzu.


                Nie jest łatwo pisać o muzyce geniusza, a John Coltrane bez wątpienia był artystą genialnym –słuchanie jego płyt z drugiej połowy lat sześćdziesiątych to niesamowite, wręcz mistyczne przeżycie. Zastanawiam się czasem czy któreś z tych nagrań można wyróżnić i dochodzę do wniosku, że należy traktować je całościowo, jako zapis jedynego w swoim rodzaju artystycznego transu.
                Nie znaczy to jednak, że nie ma dla mnie momentów szczególnych w dyskografii Coltrane’a z tamtego okresu – na pewno takim momentem jest płyta „Kulu Se Mama” nagrana w roku 1965, a wydana dwa lata później. Muzyka z tego albumu zdaje się pulsować i żyć własnym życiem. Słuchając tej płyty zawsze mam w głowie skojarzenie z podrożą w głąb samego siebie, ale też z jakąś astralną, pozacielesną podróżą duszy. To muzyka stworzona by poczuć i przeżyć, coś czego nie da się opisać w słowach, by ją choć trochę zrozumieć należy zatopić się w niej bez reszty.
 „Kulu Se Mama” to dla mnie nagrania, które udowadniają ,że genialne dzieła powstają zwykle nie tylko dzięki sprawności artysty, ale i dzięki pierwiastkowi duchowemu, który poprzez sztukę ujawnia się w naszym świecie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz