W bogatym
dorobku „Trane’a” wiele jest płyt ważnych dla rozwoju nowoczesnego jazzu. Tutaj
jednym tchem można byłoby wymienić: Blue
Train, Giant Steps czy Love Supreme, każda z nich zawiera
znakomitą muzykę i należy do obowiązkowych pozycji w kolekcji każdego
szanującego się fana jazzu.
Jest jednak inny
album, który w dorobku Coltrane’a ma miejsce szczególne. Za każdym razem kiedy
go słucham przebiegają mi po plecach ciarki - to nagrana w 1966 roku płyta Meditations. Płyta symboliczna z wielu
powodów, określana przez krytyków „duchowym spadkobiercą” Love Supreme, jednak nie przynosząca tak oczywistego ukojenia jak
tamta. Podczas nagrania albumu po raz ostatni w składzie obecni byli Elvin
Jones i McCoy Tyner wieloletni współpracownicy i współtwórcy najwybitniejszych
płyt artysty – ten fakt można również odbierać w sposób symboliczny, jako
zerwanie z przeszłością, wejście Coltrane’a w nowe życie.
O ile Love Supreme było wyrażeniem miłości
muzyka do Stwórcy, swego rodzaju duchowym przebudzeniem - to Meditations jest pierwszym krokiem na
drodze duchowego oczyszczenia. Słychać na tej płycie i żal spowodowany
życiowymi błędami i błaganie o przebaczenie, ale i nadzieję, że wszystko
zostanie wybaczone. Słychać emocje jakich nikt inny nie potrafił (i do dziś
chyba nie potrafi) przekazać za pomocą dźwięków w tak sugestywny i poruszający
sposób.
Obok lidera i
wspomnianych już muzyków w składzie znaleźli się także grający na saksofonie
tenorowym Pharoah Sanders, Rashied Ali na drugiej perkusji oraz kontrabasista
Jimmy Garrison. Dwie perkusje, które słychać w nagraniach powodują wrażenie
niesamowitego zagęszczenia. Muzyka pulsuje i niemalże jest rozrywana przez
nakładające się na siebie plany rytmiczne. Pokutne zawodzenie saksofonu
Coltrane’a, wspierane przez drugi tenor Sandersa - który niczym duchowy brat
jest tuż obok, by wspólnie przeżywać drogę ku oczyszczeniu - to potężna dawka
emocji. Meditations jest jak błagalna
mantra płynąca wprost z serc muzyków. W kulminacyjnych momentach wydaje się, że
intensywność muzyki za moment rozsadzi głośniki i wyleje się wprost na
słuchacza. Chwile wytchnienia to przepiękne klawiszowe plamy i pasaże
wychodzące spod palców Tynera, wtedy i saksofony jakby łapią oddech po
nieziemskim wysiłku.
Meditations to album, który niesie w sobie ogromny
ładunek emocjonalności. Muzyka piękna, może dla niektórych trudna w odbiorze,
ale pokazująca jasno duchowy kierunek w którym należy się udać, by doznać
ukojenia. Ja za każdym razem po wysłuchaniu tej płyty doznaję swojego małego,
prywatnego katharsis.