Są na
tym świecie zespoły, których jakakolwiek klasyfikacja nastręcza niemałych
problemów. Artyści, którzy w swojej twórczości mieszają ze sobą tak wiele muzycznych
światów i robią to w tak wizjonerski sposób, że właściwie sami w sobie stają się
osobnym gatunkiem. Często zdarza się niestety tak, że taki gatunek umiera wraz
z zespołem, który go stworzył, albo produkuje hordy nieudolnych naśladowców,
którzy zarzynają cały urok pierwowzoru.
23
Skidoo był na tyle oryginalnym tworem, ze właściwie nisza, którą stworzyli
ograniczyła się do ich własnej muzyki. Muzykę zaś zespół braci Tumbull tworzył
niesamowitą. Za jedno z najlepszych ich dokonań uważam płytę „Urban Gamelan”,
wydaną w orwellowskim roku 1984.
Zawartość
albumu to muzyczna podróż, rytmiczno-dźwiękowa budowla osadzona na
postpunkowo-dubowym fundamencie. Momentami pojawia się reggae i echa funku oraz
industrialne wycieczki, trochę w stylu Cabaret Voltaire. Tym co jednak naprawdę
wyróżnia 23 Skidoo jest wyraźna inspiracja atmosferą i muzyką Dalekiego Wschodu, i nie bez
znaczenia jest tu fakt wcześniejszej eskapady brytyjskiego bądź co bądź zespołu
do Indonezji. To z tamtych rejonów świata zaczerpnęli i zaadaptowali dla swoich
potrzeb mnóstwo dźwiękowych inspiracji. „Urban
Gamelan” to industrialno-postpunkowe
world music. To kolaż, w którym wszystko jest wyważone, żaden z elementów
układanki nie dominuje nad innymi. Wszystko składa się tutaj na zrównoważoną całość,
która z każdą minutą trwania albumu fascynuje i wciąga. Ta muzyka jest w pewnym
sensie rytuałem – orientalnym i tajemniczym, ale kuszącym i zachęcającym do poznania go bliżej.